Wczesną wiosną rzodkiewki, nieco później szparagi, latem truskawki – koszyk za koszykiem. Jesienią cukinie wielkości kości udowej, a zimą kapusta kiszona odmieniona przez wszystkie przypadki. Intuicyjnie czujemy to, ciągnie nas do sezonowego jedzenia.
Jednak poczciwy pomidor ze szczypiorkiem w środku sierpnia powoli blaknie przy pełnym zdrowych tłuszczów guacamole. Jagody borówki czarnej, barwiące na fioletowo mieszane na szybko jogurty, stają się nudne i nieciekawe w porównaniu z jagodami acai i jagodami goji. Przyjemnie kwaskowe zupy, takie jak szczawiowa i ogórkowa, ustępują miejsca tajskiej zupie z pływającymi pędami bambusa, czy zupie Tom kha, która nie obejdzie się bez trawy cytrynowej oraz liści kaffiru.
Z jednej strony czujemy wewnętrzną potrzebę życia w zgodzie z naturą, chcemy się wtopić w jej naturalny cykl, a z drugiej słyszymy jak zdrowe i pełnowartościowe są produkty rosnące tysiące kilometrów od nas. Jeśli aspekt zdrowotny nie jest dla nas priorytetem, kolosalne znaczenie okaże się mieć wygląd i smak. No bo jak przeżyć dzień bez banana? Albo co gorsza, święta Bożego Narodzenia bez mandarynek?
Wystarczy odrobina chęci i cierpliwości, a sezonowe jedzenie staje się proste jak bułka z masłem. Żytnia bułka. Na zakwasie. Z pastą z maślanej, prawilnej fasoli Piękny Jaś.

Niższa cena
Argumentem, który z reguły najbardziej do nas przemawia, jest cena. Ze zgrozą obserwujemy ceny truskawek w kwietniu, szacując przy niedzielnym obiedzie kiedy wybrać się na polowanie i zdobyć najtańsze owoce.
Transport jest drogi. Energia wykorzystywana w chłodniach również kosztuje. Bazując na produktach naturalnie rosnących na terenie naszego kraju, w określonych porach, minimalizujemy koszty zakupów. Sezon na konkretne produkty charakteryzuje się tym, że występują one w dużej ilości. Obfitość powoduje niższą cenę. Korzystajmy z tego. Cieszmy się bogactwem sezonowych warzyw i owoców latem, ale nie załamujmy się zimą. Może się ona stać dla nas źródłem inspiracji i nieznanych nam dotąd pokładów kreatywności w kuchni. W styczniu zamiast żelaznej kanapki z sałatą, żółtym serem i pomidorem spróbujmy kanapki z jarmużem i pieczonym burakiem. Puśćmy wodze fantazji i wyobraźni, która szaleje właśnie wtedy, gdy wybór jest mocno ograniczony.
Ceny pomidorów w miesiącach zimowych przyprawiają o gęsią skórkę. Smakują jak drewno, pachną aromatycznym kartonem, a kanapkę ratuje już tylko tona soli i pieprzu. A jednak ciągle je jemy. Nieważne jak pachną i jak smakują. Pomidory to, wraz z ziemniakami, ulubione warzywa Polaków. Czy to sierpień czy to luty pomidor w domu musi być.
Jest jednak warzywo mające równie szczególne miejsce w sercach naszych rodaków. Mowa oczywiście o ogórku, a konkretnie – kiszonym. Zjedzony w zimie gwarantuje fuzję smaków, niebiańską chrupkość, witaminowo-probiotyczny zastrzyk oraz łagodne obchodzenie się z naszym portfelem, a sezon na niego trwa cały rok.
Mniejszy ślad ekologiczny
Lubimy różnorodność. Lubimy wybór. Lubimy nowe smaki. Egzotyczne warzywa i owoce niemal niezauważalnie wpłynęły na rynek, niwelując problem dostępności niektórych produktów w konkretnych przedziałach czasowych. Niestety pełne półki w supermarketach na dziale „warzywa i owoce”, niezależnie od pory roku niosą, za sobą negatywne skutki dla planety.
Ciągle chcemy więcej. Zimą pomarańczy i mandarynek. Latem arbuzów i melonów. Wiosną ananasów, a zimą awokado. Dlaczego nie spróbować smoczego owocu? A może jednak pochrupać ziarenka granatu? Mamy tę możliwość. Mamy ją kosztem setek kilogramów dwutlenku węgla uwalnianego do atmosfery podczas transportu produktów na ogromne odległości. Mamy ją kosztem zmniejszającej się powierzchni lasów tropikalnych wycinanych na aktualne potrzeby gospodarki.
Kupując sezonowe produkty ograniczamy drogę jaką one przebywają zanim trafią w nasze ręce (na stronie http://www.foodmiles.com/ jest możliwość sprawdzenia jaką odległość przebyły nabyte przez nas produkty oraz jaka ilość zanieczyszczeń została, w związku z tym, wyemitowana do środowiska), zmniejszamy ilość hałasu uwalnianego do środowiska oraz minimalizujemy ilość stosowanych pestycydów.
Wsparcie lokalnych producentów
Skracając drogę producent – konsument, nie tylko zmniejszamy ślad ekologiczny naszego pożywienia ale również wspieramy lokalnych producentów. Podnieśmy czasem karton żeby dostrzec kraj produkcji zapisany z boku drobnym druczkiem. Może się okazać, że w dłoni trzymamy jabłka z Australii, a metr dalej rumienią się owoce z sadu pana Zdzisia, mieszkającego obok nas. Nie bójmy się pytać. Starsza pani przy ulicy ze słoikami wypełnionymi po brzegi jagodami może oprócz oferowanych produktów wskazać nam miejsce i czas zbioru. Może nas zaczarować historią, przygodą, jaka ją spotkała podczas podjadania owoców. A może sprzedaż jagód jest jej rozpaczliwą próbą uzbierania pieniędzy? Nigdy nie dowiemy się jaką historię miały produkty kupione w hipermarketach, produkty, które po drodze do sklepowych półek przechodzą przez dziesiątki rąk.
Nasze wybory mają realny wpływ na lokalną gospodarkę. To my, naszymi wyborami podczas zakupów, decydujemy kogo wspieramy. Międzynarodowe koncerny czy rolnika z gromadką dzieci, mieszkającego 10 km dalej.

Powrót do domowego przetwarzania żywności – mrożenie, wekowanie, kiszenie
Kto powiedział, że odżywiając się sezonowo, zimą nie można zrobić truskawkowego kompotu? Albo, co gorsza, trzeba ograniczyć spożywanie zupy pomidorowej do sierpnia i września? Dla naszych rodziców i dziadków całkiem naturalne były letnie i jesienne przetwory. Owiane lekką mgiełką wspomnień z dzieciństwa, czasami przychodzą nam do głowy pomysły na spożytkowanie ogromnych ilości śliwek, pomidorów i cukinii. Na później, na zaś, na trudniejsze czasy. Dziś nie musimy się martwić o niepewne czasy. Dziś musimy martwić się o losy planety. Przelewając zmiksowane pomidory do wyparzonych słoików, mieszając rozpadające się śliwki w garnku oraz zalewając ogórki solanką, zaoszczędzamy Ziemi tysiące kilogramów gazów cieplarnianych, które zostałyby wyemitowane, aby zaspokoić nasze potrzeby w zimowych miesiącach.
Nie musimy całkowicie rezygnować z bogactwa warzyw i owoców jakie oferuje nam dzisiejszy rynek. Wystarczy abyśmy dokonywali świadomych wyborów. Kierujmy się sercem dla ludzi, którzy dostarczają produkty kupowane przez nas w sklepach oraz rozumem podczas codziennych wyborów. Wystarczą drobne kroki z naszej strony i świadomość ich konsekwencji. Gdy wtopimy się w naturalny rytm panujący w naszym klimacie, koszyk mandarynek w Boże Narodzenie będzie smakował jak najdroższe słodycze świata, a delikatna kwaskowatość rozbudzi, nieco przymglone już, wspomnienia minionych świąt.
Kasia